Z życia wziete
GOŁĘBIARZ
na oknach muchy śnięte szkłem
uwierzyły w brudne niebo
na lamperiach klatki schodowej
genitalia wydrapane ręką dziecka
słowa oplute znaczeniem
byle wyżej
stopień po stopniu
przez właz w światło dnia
na dachu napuszone samce
gardłowo molestują zajęte samiczki
na rynnie pełnej rdzawych ran
dwa dzioby smakują instynkt
w trzepocie skrzydeł
odnajdują siebie
usiądę na skrzyni
w planie czystej przestrzeni
otworze dłonie pełne pszenicy
a na dole miasto
ziewa spalinami tasiemców
porwanych na czerwonym świetle
przetnę gwizdem zgiełk poranny
na pobudkę robaczków
idą z nosami w butach
a nad ich głowami
gołębie
kreślą koła
OKULARY
srebrna moneta
rozjaśniła szczerbate usta
bezdomny wędrowiec zakleszczył dłoń
ruszył po głodny cel
z dolnej półki
na przejściu
bezimienna staruszka
poczuła pomocną dłoń
ulga zaiskrzyła w ciemnym oczodole
zgasił ją łokieć po drugiej stronie
wbity i zabiegany
między blokami
bezbronny człowiek
uciekał zaszczuty gromadą błaznów
poklepany po ramieniu
uniósł głowę
sepii kolejce
bezrobotna matka
spotkała dobrą nowinę
z krainy gdzie strach połyka przyszłość
powróci syty dzień na jutro
dookoła brudne słowa
twarze w maskami na każdą okazję
w skurczonych sercach
pękają szkła
różowe
SPACER
nie musisz nic mówić
wystarczy mi twoja dłoń
idziemy
neony reklam
mienią się w śmieciach
rozsypanych kopniakiem
wiatr je goni między latarniami
wyrzuca w cienie
czerwona latarnia
zamglona w oczach dziewczyny
zajętej w bramie na każdą okazję
jej głowa skacze jak wtedy
gdy grała w klasy
dała mi kawałek kredy
na zawsze
znajome twarze odbite w butelce
szklana fajka spokoju wyrwana
pod zachłanną kontrolą
ich myszki są już oswojone
a czarne wdowy tkają
pluszowe pajęczyny
pilnuj tego w sobie
i niech krzyczą
że świat zszedł na psy
my wracamy
spokojni
PERON
w natłoku spotkań
i rozstań dłoni
pisk kół przeszywa na wskroś
głos pluska do ucha
informuje
w ciemnym kącie
w gościnne żyły wpuszczają
żmije głodne
ulga wykrzywia usta
w słodki skurcz
może ostatni
przy rurach czochra plecy
człekokształtny szczur
ubrany na brudną cebulę
wyciąga kartkę
koślawy wyrok śmierci
dziewczynka biega
po peronie otwarta na spotkanie
obiecał tak dużo
a w jej umyśle macha ręką
do tej pory
chciałbym odjechać
spojrzeć przez okna
na zjeżone lasy
i dywany pól
obrazy jak pieczęcie
wypalone
wracają
HORROR
uderzony w głowę
z nieobecnym portfelem
na sygnale w sterylny szpital
a tam dłonią badam
purpurową drabinę
na czaszce
zaszyty na kolejny dzień
tuż obok
w izolatce pacjent
jak wystraszone zwierzątko
prosi o bilet w jedną stronę
na własne życzenie
w gabinecie
zachłannego ginekologa
człowiek nie wysiadł
na dobrej stacji
wpadł w maszynkę
do mięsa
wypiszę się na własną prośbę
i pójdę do kina
na romantyczne kłamstwo
będę płakał
ze śmiechu
KAWAŁ
dzisiaj napiszę coś pięknego
może o kwiatach
które płaczą o świcie
słodyczą rosy
aby napoić koniki polne
na przystanku worek tyka
to bomba
kapie z czoła czas ostatni
dudnią w skroń sekundy słone
całe życie przelatuje
jak piasek przez dłonie
to uczeń zrobił kawał
spóźnił się na autobus
i miał żal do całego świata
chciał zaimponować
kolegom z klasy
jutro spotkam jego matkę
spuści oczy
już na zawsze